środa, 8 czerwca 2016

III

No więc zrobiłam to. Zdałam.
Gdy w dokładnie ten sposób ogłosiłam to na twitterze dwie czy trzy godziny temu, jedno z tych słodkich dziewczątek przewijających mi się przez timeline pogratulowało mi pięknie i spytało, z czego byłam zagrożona. I muszę się przyznać, że parsknęłam.
To chyba już ten moment, w których zdradzam wam, że nigdy nie byłam zagrożona z żadnego przedmiotu. Nigdy nie groziła mi nawet trója na świadectwie. W tym roku, kończąc trzecią klasę gimnazjum, po raz pierwszy na semestr wystawią mi cztery - z edukacji dla bezpieczeństwa. Moja średnia i tak nie spadnie przez to poniżej 5,30. Tak było zawsze, przychodzi mi bez większego wysiłku, i przez 16 lat mojego życia przyzwyczaiłam się do tego, że wszyscy wiedzą.
Bo naprawdę, wszyscy mnie znają tu znają i wiedzą. Więc gdy Nataszka całkiem poważnie spytała, z czego się wybroniłam, nie wiedziałam, jak zareagować.
Ale Nataszka nie jest stąd, więc po prostu nie wiedziała. I fakt, że ktoś jednak czegoś o mnie nie wie, w niestandardowy sposób poprawił mi humor.
Szybko jednak sprostowałam, że nie chodzi o to, że udało mi się skończyć gimnazjum. Jak to pięknie ujął F jeszcze w kwietniu, gdy przygnębiona wyborem szkoły próbowałam przesortować pomysł oblania roku całą klasą, nawet jakbym chciała to się nie da. Zawalając wszystko, co dało się zawalić przez ostatnie dwa miesiące, i tak wyszłabym na pozytywne. Oczywiście nie upchałabym tego w 140 znakach, więc powiedziałam po prostu, że zdałam egzamin wewnętrzny do liceum.
Sprawdzian kompetencji z języka angielskiego w ramach rekrutacji do klasy 1 preIB przygotowującej do matury międzynarodowej. 31/40 punktów, a więc 31 dodatkowych punktów rekrutacyjnych.
Jeszcze wczoraj byłam przekonana, że niczego nigdy tak nie zawaliłam jak tego testu. 50% z niego wydawało mi się niemożliwe. Wszyscy wkoło powtarzali mi, że dałam radę a mnie tylko zalewała krew, bo nikt z nich tam nie był i nikt nie widział, poza tym i tak nikomu z nich nic by to nie powiedziało. Ale wspierali mnie dzielnie. K napisał mi nawet, że nie zna nikogo, kto mówi po angielsku lepiej niż ja. Nie mogę powiedzieć, że uwierzyłam, ale sam fakt, że po trzech semstrach spędzonych w angielskiej szkole potrafił zasugerować coś takiego podniósł moje ego na kompletnie nowy poziom.
Zaraz po odebraniu zaświadczenia o wyniku napisałam mu, co i jak, a wtedy on zawiesił mi telefon swoją radością. A była ze mną, pokazała mi moje nazwisko na stosunkowo krótkiej (61 nazwisk) liście przyjętych i się popłakała. I dzwoniła zaraz jak wyszliśmy i przez jej telefon usłyszałam gratulacje od całej swojej klasy. J dzwoniła prosto z Gdańska i, jak powiedziała, wszyscy mi gratulują, a X jeszcze raz osobno. S i F napisali do mnie jeszcze przed chwilą, a N, która nadal udaje, że nie istnieję i/lub próbuje prowadzić ze mną jakieś chore gierki, kazała A mnie od niej uściskać.
Jeśli chodzi o rekrutację, z około 140 chętnych zostało nas 61 na 30 miejsc. I powiem wam całkiem szczerze, że jestem o siebie bardzo spokojna.
Nie wiem wlasciwie, w jaki sposób miałoby was to wszystko zainteresować, ale po raz pierwszy odkąd pamiętam jestem z siebie naprawdę dumna. I jeśli to nie jest dobry powód, żeby machnąć ładny post, to ja nie wiem co nim jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz