jest 21.53, i całkiem ładny wieczór, tylko nie pada. K nazwał to zdanie "największym bullshitem jaki kiedykolwiek słyszał" ale tak właśnie to widzę. gdyby padało wieczór byłby piękny.
tak czy inaczej, siedzę na tarasie w bujanym fotelu swojej mamy i próbuję wzbudzić w sobie chociaż odrobinkę smutku czy nostalgii. cały dzień było obrzydliwie gorąco i czułam że zrobi mi się niedobrze jak tylko wystawię paluszek za okno dostanę jakiegoś ciekawego podrażnienia. dopiero teraz odważyłam się wyjść. nadal nie jest chłodno i wciąż nie bardzo mam czym oddychać ale przynajmniej już nie świeci. słońce przed chwilą zaszło i niebo nade mną jest granatowe, ale w oddali jeszcze żółte. mój dzielny pies obronny ujada gdzieś przed domem, słyszę ją nawet przez słuchawki. od czasu do czasu muzykę przerywa cichy brzdęk powiadomienia o wiadomości od K, który pakuje się właśnie i strasznie histeryzuje. Mala kuli się tuż obok na krześle wędkarskim (właśnie w tej chwili próbowała poprawić oparcie i odpadło) i odkąd tu przyszła trajkocze. nie wiem, czy wie, że jej nie słucham, od czasu do czasu śmieję się, żeby dotrzymać jej kroku. wiem, że potrzebuje mojej uwagi. obdarzenie jej nią to jedno z moich wakacyjnych postanowień.
patrzę w górę i próbuję dowalić sobie faktem, że wakacje zaczynają się jutro. jutro po raz ostatni wejdę do klasy z ludźmi, z którymi w jednej klasie siedziałam całe życie. nigdy więcej. tylko jutro. kocham ich wszystkich nad życie, ale nie potrafię zmusić się do choćby skrzywienia twarzy nad tą myślą.
kończę jutro szkołę, której, jak byłam pewna, końca miałam nie dożyć. nieraz myślałam że ten dzień nie nadejdzie. albo że ja go nie zobaczę. wiecie, ten dzień, który jest jutro.
siedząc sobie (teraz już całkiem sama, nie licząc K wiszącego cichutko na telefonie gdzieś tam w Anglii) za swoim domem czuję się lepiej niż kiedykolwiek przez ostatnie trzy lata. tu mogłabym wam o nich opowiedzieć, ale nie wiem, jak bym to zniosła. kiedyś wam powiem. jak już nabiorę do tego dystansu. chcę tylko, żebyście wiedzieli, że bywało bardzo różnie, że bywało fatalnie, ale mimo wszystko jestem tu, gdzie jestem. i jestem, zadowolona z tego, kim się po tym wszystkim stałam.
to, co mnie nie zadowala, to to, kim po tym wszystkim stali się, dla mnie i dla siebie nawzajem, ludzie, u boku których zaczynałam rok szkolny 2013/2014. o tym też mogłabym wam opowiedzieć, ale tu zwyczajnie szkoda mi czasu. stało się, co się stało i jeśli zastanawiacie się, czy jest mi jakoś źle z tego powodu, to nie. nie, jest mi niemal źle, że aż tak dobrze to znoszę. stało się, co miało się stać.
pod koniec mojego pierwszego roku w tej szkole na korytarzach nie było widać praktycznie nikogo z najstarszego rocznika. nie mogłam tego zrozumieć. dlaczego nie przychodzą? nie chcą spędzić ostatnich lekcji razem, w komplecie? naprawdę są aż tak leniwi, żeby nie przyjść się pożegnać? teraz już pięknie wszytko rozumiem i nie dziwię się ani troszeczkę.
nic nie wymęczyło mnie tak, jak ta szkoła i w chwili wystawienia ocen ogłosiłam: do zakończenia mnie tu nie zobaczycie.
oceny wystawili 10 czerwca.
nie zobaczyli mnie.
jutro pójdę odebrać parę nagród i podziękowań. sama nie podziękuję. no, dyrektorowi, gdy będę odbierać świadectwo. może anglistce aka jedynej osobie, która mnie tam czegoś nauczyła. i mojej klasie, za ostatnie 12 lat. i chociaż na zakończeniu podstawówki, które w praktyce nie zmieniało nic, płakałam jak dziecko, teraz nie uronię nawet łezki. choć przecież to już naprawdę koniec.
później pójdziemy na lody, jak co roku. może na piwo, jak zawsze w tym roku. a później spotkamy się z K, po raz pierwszy od roku. wieczorem wyjdziemy do parku albo pojedziemy nad zalew. wrócę do domu późno i siądę dokładnie tu, gdzie siedzę w tej chwili.
I będę czuła się jeszcze lepiej niż teraz, ze świadomością, że już nigdy nie muszę tam wrócić.
cieszę się na to lato. zamierzam mocno się zregenerować. przypomnieć sobie, kim byłam, zanim to wszystko się zaczęło i zarysować to, kim jestem teraz. odpocząć. znaleźć fragment swojego dawnego spokoju.
cieszę się na wyjazd nad morze w lipcu. chociaż moja rodzinka bywa męcząca i choć w tym roku zorganizowali nam dwudziestoosobowe towarzystwo. uwielbiam morze. uwielbiam to, że mogę wyrwać się stąd na moment. uwielbiam klimat podróży. nawet, jeśli częścią tej podróży jest X. to nadal zabawne, jak moi rodzice musieli zaprzyjaźnić się akurat z jego rodziną.
i cieszę się na wrzesień. nie mogę się doczekać mojego nowego początku. możliwości wykreowania całkiem nowej siebie. jestem gotowa i jestem pełna nadziei, i nie boję się ani trochę.
i generalnie cieszę się na resztę życia. jest 22.49, 23 czerwca 2016r., siedzę na ziemi na tarasie za domem, jest kompletnie ciemno i robi się zimno, a ja cieszę się na resztę życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz